|
Biuro Rynek - Ratusz 24 50-101 Wrocław tel./fax 071.344.10.46 tel. +48.607.717.225 e-mail: w.geras@okis.pl |
|
![]() |
|||||||||||||
|
|||||||||||||
|
![]() |
2006 Relacja z WROSTJA 2006 Natalia Budzan Wrocławskie Spotkania z Teatrem Jednego Aktora, czyli WROSTJA, przebiegły w listopadzie szybko, jak chorobliwa gorączka. Spotkania były poprzedzone jeszcze Ogólnopolskim Festiwalem Teatrów Jednego Aktora, w którym biorą udział głównie początkujący artyści, jednak bobu dała profesjonalistom siedemnastolatka z Przemyśla Olena Cikuj, która wystąpiła w monodramie według powieści chorwackiej pisarki Vedrany Rudan. W ubiegłym roku za spektakl „Dlaczego ja?” Cikuj zdobyła główną nagrodę na festiwalu dla amatorów w Zgorzelcu. Poza festiwalem we Wrocławiu gościnnie wystąpiła Jolanta Juszkiewicz z Australii. Aktorka gra tam w języku angielskim. Pokazany spektakl „Ellida” według Henryka Ibsena porusza na pewno społeczeństwa anglosaskie i skandynawskie, związane silnie z morzem. Dla nas ciekawym elementem był motyw kaszubski, ludowa legenda o syrenie. Juszkiewicz pokazała teatr artystyczny na koturnach, wizję w stylu retro o niemożności porozumienia się kobiety i mężczyzny. WROSTJA są atrakcyjnym wydarzeniem właśnie przez spotkanie wrażliwości różnych kultur, a od paru lat publiczność ma szansę słuchać oryginalnych tekstów, co jest wartością samą w sobie. Widzowie znudzeni teatrem beckettowskim mogli zostać zaskoczeni świeżością monodramu z Bułgarii pt. „Życie w kartonach” w wykonaniu Nikołaja Rumowa, który otrzymał za swoją kreację aktorską Nagrodę Publiczności im. Lidii Zamkow i Leszka Herdegena. Reżyserka Newena Mitewa – na podstawie opowiadania Iwana Kulkowa – bardzo sprawnie zrobiła spektakl o współczesnym człowieku w dżungli postkomunistycznego systemu albo też i cywilizacji postindustrialnej. Pojawia się tu nowy typ człowieka zbędnego. Pięćdziesięcioletni mężczyzna w czarnym kapeluszu, bez zajęcia i przyjaciół, zwierza się ze swoich fantazji lalce „z przeszłością” (z sexshopu), którą wyciągnął skwapliwie z kubła. Party z winem i papierosem nie udaje się, w końcu on zabija ją, a potem siebie. Ten klaun z pianą na czubku nosa jest mędrcem, przyjmuje świadomie i z pogodą nieunikniony koniec. Okazuje się nie pierwszy raz, jak powiedział Saint-Exupéry w „Małym Księciu”, że mowa jest przeszkodą w porozumieniu. Z piosenek nuconych od początku aż do samego końca, z mimiki i gestów Urumowa można było wyczytać całą historię. Inaczej miała się rzecz ze spektaklem „Judasz Iskariota” aktora z Kowna, Aleksandra Rubinovasa, temat przecież znany. Z założenia kameralna sztuka zgromadziła publiczność, która ożywiła się dopiero, gdy Rubinovas zaczął grać po polsku. Aktor o świetnych warunkach zewnętrznych z twarzą oświetloną w połowie, doskonale grał szpetnego (z na poły martwą twarzą i bielmem na oku) tytułowego Iskariotę. Po spektaklu widzowie pytali o jakąś egzegezę na codzienny użytek, odpowiedź, co z tym Judaszem, to znaczy, jak to ma się do modnego Dana Browna. Proza Leonida Andriejewa ani jego życie nie są znane polskiej publiczności. A w Rosji ten „pisarz nocy”, jak go nazywano, przeżywa renesans. Reżyser oczyścił tekst z tego, co charakterystyczne dla sposobu pisania Andriejewa, chaosu, gwałtowności uczuć, pośpiechu, aktor grał powstrzymując jakby emocje, ale nieustannie trzymał widza w napięciu. W monodramie obecność Boga jest zaznaczona jednym zdaniem wskazówką: „Chrystus łagodnie uśmiechał się i patrzył na zabawę apostołów”. Judasz Iskariota wraz z Piotrem i innymi ciskał w dół kawałki skały, chciał być najlepszy. Potem kto z nich miał odwagę odwalać kamień, którym z rozkazu władzy została przywalona Prawda? Aktor sam ustawiał światła, sam niósł stół (symbol władzy i krzyża), per procura stawał się autorem sztuki. Andriejew mówił, że to, co kochamy: Chrystus, Dante, Dostojewski, należy do drugiej, wyobrażonej rzeczywistości, ale ostatecznie istotne jest to, co dzieje się w rzeczywistości. Przeklął rewolucję, był autorem pamfletu pt. „S.O.S.”. Terror i przemoc były dla tego autora mrocznej prozy, przeczuwającego noc świata i nadejście barbarzyństwa, nie do zniesienia. Andriejew zmarł na atak serca w 1919 roku. Przeżywał powodzenie w czasach, kiedy był wydawcą i założył almanach symbolistów „Dzika róża” (Szypownik), potem miał doznać obojętności publiczności i pozostawał w Finlandii, od 1916 nie wracając już do Rosji. Życie i twórczość trudno u niego rozdzielić, jak pisał o nim poeta Sołogub – Boris Zajcew. Łatwiejszy w recepcji okazał się spektakl „Historia wsi Goriuchino” Aleksandra Puszkina w reżyserii Andrieja Andriejewa. Aktor petersburskiego Teatru Młodzieży Siergiej Barkowskij wyczarował ze starej szafy „bałagan” z tradycji teatru ludowego, pomagały mu w tym szmaciane lalki, mechaniczne zabawki z drewnianymi figurkami. Opowiadanie o losie grafomana i wsi wciągnęło publiczność i okazało moc wielkiej literatury, zaskakująco aktualnej. Barkowskij nawiązał świetnie kontakt z publicznością, podejmując ją specjałami z Goriuchina, i otrzymał nagrodę od Marszałka Województwa Dolnośląskiego. Nagrodę Prezydenta oraz Grand Prix otrzymał łódzki aktor Bronisław Wrocławski. Od lat publiczność przyciągana jest wiele obiecującym plakatem „Seks, prochy i rock’n’roll”. We Wrocławiu obejrzeć można było wszystkie trzy sztuki Erica Bogosiana, składające się na tryptyk, w reżyserii Jacka Orłowskiego, tj. jeszcze „Czołem wbijając gwoździe w podłogę” oraz „Obudź się i poczuj smak kawy”. Bogosian, nowojorczyk ormiańskiego pochodzenia, to demaskator, pokazuje strach i pustkę egzystencji tzw. ludzi sukcesu, egoizm jednostek i wielkich korporacji. Amerykanie mają zamiłowanie do tradycji kaznodziejskich, lubią być publicznie besztani. Ten niepokój o wartość prawdziwego, świadomego życia i troska o Ziemię w wymiarze kosmicznym w jego sztukach wskazuje na związki z myślą G.I. Gurdżijewa, który zapoczątkował w Ameryce to, co nazywamy ekologią czy ekologią człowieka. Bronisław Wrocławski w roli pewnego siebie nowobogackiego potrafi wmówić, że jest z niego kawał chłopa z szerokimi barami i dużym bebechem. Ale to nie jest teatr trywialny. Subtelny, kobiecy punkt widzenia został pokazany przez Vanessę Valk ze Stuttgartu w spektaklu „Sama w kąpieli. Sekret błękitu”, w czym pomagały jej własnej roboty lalki, z którymi autorka potrafiła wejść w dialog. Vanessa Valk kreuje własny teatr psychologiczny, bliższy raczej romantyzmowi niż pozytywizmowi teatru brutalnego, na który chyba na Zachodzie przechodzi już trochę moda. Eros i Tanatos, grane przez lalki, somnambuliczny nastrój, sen, który mógł należeć do Fridy Kahlo, poezja Jeana Cocteau unosząca się w powietrzu, nawet czytana na wannie, energetyczne rytmy z cudowną afrykańską harfą pozostawiły magiczne działanie, z odroczeniem. Valk to aktorka, która pokazała lwi pazur. Dwukrotnie na WROSTJA była okazja oglądania teatralnej wiwisekcji choroby psychicznej. Monodram „Uwaga, złe psy!” Remigiusza Grzeli dotyka słynnej niegdyś sprawy Anity Sz., żony znanego dramaturga. Wyraźnie widoczna jest w nim degradacja osobowości bohaterki, odsłania się obraz pary wyalienowanych w różny sposób artystów oraz klimat otaczającej ich społecznej obojętności. Małgorzata Rożniatowska w nagrodę została wybrana do nagrania we Wrocławskim Studiu Radiowym. Spektakl grany jest w warszawskiej Wytwórni. Na Scenie Kameralnej Teatru Nowego w Łodzi grany jest za to skandalizujący monodram pt. „Niżyński”, oparty na szczerych do bólu „Memuarach” słynnego tancerza. Fragmenty osobistych zapisków zostały oprawione częścią choreograficzną. Scenografia jakoby ma w tym spektaklu obrazować uwięziony umysł tancerza, który faktycznie na wygnaniu został spętany przez sytuację exodusu z Rosji. Kamil Maćkowiak podoba się, jednakże część publiczności była zdania, że spektakl był za długi jak na formułę WROSTJA. Robienie utworu scenicznego z fragmentów „Memuarów” Wacława Niżyńskiego wydaje mi się wampiryzmem artystycznym, wydaje się, że spektakl powstał, gdyż „Niżyński wielkim Polakiem był”. O prawdzie w tej sztuce na temat jego długiej choroby i o jego dramacie rodzinnym można by dyskutować. W przyszłym roku ma być wprowadzona nagroda za scenariusz, zapewne będzie to zaczynem wielu dyskusji tego typu. W oku uwagi obserwatorów i widowni znalazły się dwa krótkie utwory, które można nazwać małym realizmem. Potwierdza się prawda, że widzowie mogą wybaczyć słaby literacko tekst, pod warunkiem, że mają przed sobą dobrego aktora. Dyrektorzy międzynarodowych festiwali nagrodzili Milkę Zimkową ze Słowacji, która zaprezentowała dwa własne, literacko słabe teksty pt. „Dobry wieczór, artyści!” oraz „Niewielu nas będzie, więc nie potrzebujemy wiele”. Natomiast jako ironiczny głos dzisiejszego inteligenta, wymierzony przeciw wazeliniarzom, można odczytać spektakl Wiesława Komasy, oparty na zebranych przez prof. Andrzeja Żurowskiego monologach szekspirowskich błaznów królewskich. „Yorick, czyli spowiedź błazna” to fajerwerk gry aktorskiej, robi się „śmieszno i straszno”. Dobrze się dzieje, że przy tak dużym wysiłku organizacyjnym, jakim są Spotkania, przyjeżdżają również laureaci i goście poprzednich edycji. Na Dolnym Śląsku pokazano dwa spektakle związane z ukraińskimi artystami. Andrij Kritenko, reżyser wywodzący się z Kijowa, przyjechał ze swym aktorem Felixem Kamą jako reprezentant Kamerunu. Felix Kama otrzymał od Kapituły Nagrodę Publiczności w ubr. za rolę w swojej sztuce „Gdzie jest lepiej?”. To przykład teatru angażującego mocno widza, przeplata się tu zwyczajność i egzotyka. Sztuka nie bez pewnej ironii odnosi się do europocentryzmu mieszkańców Europy oraz ich konsumpcjonizmu, ale wszystko to okraszone jest bezpośredniością i ciepłem, tak aktora, jak i przewodnika- komentatora, w tej roli Andrij Kritenko, żywy głos z offu w tym osobliwym teatrze. Drugi ukraiński spektakl przywiozła aktorka z lwowskiego Teatru w Koszyku, Lidia Danilczuk. Ponownie zaprezentowała ona w nostalgicznym klimacie poetycki monodram na podstawie poezji Wasyla Stefanyka „Białe motyle, plecione łańcuchy”. I uwaga, książka! Pasjonująca praca „We władzy teatru. Aktorzy i widzowie w antycznym Rzymie”. W czasie Spotkań została nagrodzona przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Krytyków Teatralnych. Okazuje się, ze obywatele starożytnego miasta mieli na co dzień poczucie uczestnictwa w jakimś wielkim przedstawieniu, jak przekonuje autor, reżyser, teatrolog i inżynier w jednej osobie, Mirosław Kocur. WROSTJA są okazją do rozmów o teatrze, dodajmy na koniec, że sesja z udziałem dwu profesorów i jednego dziennikarza zakończyła się burzliwymi sporami – kijem w mrowisko była wypowiedź jednego z gości festiwalowych, że jest to dobry sposób na zarobienie pieniędzy, gdyż małe formy nie są kapitałochłonne i nie wymagają koniecznie przestrzeni teatralnej. Rzecz do przemyślenia. Natalia Budzan Rita Baum Na pewno wiele razy każdy z nas pomyślał: „To było świetne, muszę to zobaczyć/przeczytać jeszcze raz!”. Ja też często tak myślę i… na tym się kończy. Bardzo wiele spektakli, filmów czy książek nie wytrzymuje bowiem próby czasu, a ocena dzieła zmienia się po głębszym zastanowieniu. Wtedy szkoda już marnować te kilka godzin, lepiej sięgnąć po nową książkę, czy wybrać się do teatru lub kina na coś nieznanego. A niepewność, czy faktycznie słusznie postępujemy, wystarczy zagłuszyć obietnicą, że kiedyś dotrzemy jeszcze do tego filmu, książki. Dostęp do literatury i kinematografii jest w istocie bardzo prosty. Teatr to jednak zupełnie inna historia. Zawsze najbardziej tęsknię za spektaklami festiwalowymi, nawet za tymi, które nie powaliły mnie na kolana. One zawsze mają wokół siebie jakąś niesamowitą aurę ulotności i niepowtarzalności, której na próżno szukać później, wybierając się na tę sztukę do innego miasta. Rzeczywistość festiwalu nie rozpieszcza pojedynczych przedstawień – gdy ogląda się ich kilka dziennie, dużo łatwiej o nich zapomnieć. Próba czasu jest więc tutaj prawdziwą weryfikacją… Od zeszłorocznego OFTJA i WROSTJA minęło już kilka miesięcy i niejedna opinia z pewnością uległa zmianie, większość niewątpliwie się ugruntowała. Po rozpatrzeniu wszystkich za i przeciw wybrałam te, dla których chętnie cofnęłabym się w czasie do tych listopadowych dni we Wrocławskim Teatrze Lalek: Jolanta Jackowska-Czop – YOTAM Spektakl konkursowy, a lepszy niż niejeden przedstawiany w głównej części Festiwalu. Historia matki, która w prosty sposób, bez przerysowanych emocji opowiada o swoim autystycznym dziecku. Piękne, wzruszające i bardzo prawdziwe przesłanie o bezgranicznej miłości. Agnieszka Ćwik – POKÓJ DO ZABAWY Niestety, przedstawienie to przeszło zupełnie bez echa, chociaż pomysł był bardzo intrygujący, a gra aktorska na świetnym poziomie. Co ciekawe, to jeden z tych spektakli, które pamiętam najlepiej. Ze względu na ciekawą scenografię, dobry, momentami bardzo błyskotliwy, tekst Bartosza Brzeskota i ze względu na samą Agnieszkę Ćwik. Siłą napędową „Pokoju do zabawy” jest koncept, więc może nie warto oglądać go drugi raz… Ja jednak chętnie wybrałabym się ponownie, żeby podglądnąć tę nietypową , nieprzynoszącą efektów psychoterapię. Bronisław Wrocławski – SEKS, PROCHY I ROCK’N’ROLL Trzy monodramy Bogosiana, zaprezentowane na WROSTJA, cechuje bardzo zróżnicowany poziom. W każdym z nich Wrocławski jest doskonały. Chodzi raczej o sam tekst. Najciekawsza wydaje mi się pierwsza część tryptyku. Postaci są tu najbardziej wyraziste, odmienne. To prawdziwy wachlarz osobowości i problemów, z jakimi się borykają. Ich monologi mogą chwilami naprawdę rozśmieszyć, a dzięki interpretacjom Wrocławskiego stają się prawdziwymi perełkami. Dlatego też warto zrobić sobie z nich powtórkę – rozrywka gwarantowana, jeśli tylko przymkniemy oczy na nieznośny dydaktyzm autora dramatu. Mistrzowie monodramu Posłuchałabym jeszcze raz (ba! Jeszcze wiele razy!) fragmentów Sienkiewicza w wykonaniu Danuty Michałowskiej i wierszy Różewicza w interpretacji Tadeusza Malaka. Wysłuchałabym jeszcze wielu LEKCJI CZYTANIA Wojciecha Siemiona, z przyjemnością ponownie znalazłabym się na BIESIADZIE U HRABINY KOŁTUBAJ, żeby usłyszeć jak opowiada o niej Irena Jun. Uzasadnienie nie jest chyba konieczne. Któż nie chciałby przeżyć tego jeszcze raz? Wiesław Komasa – YORICK, CZYLI SPOWIEDŹ BŁAZNA Komasa gra znakomicie i zupełnie nieprzewidywalnie, co chwilę zmieniając maski. Umożliwia mu to również wspaniały dobór tekstów Szekspira przygotowany przez Andrzeja Żurowskiego. Widzowi wydaje się, że śledząc uważnie słowa, słowa, słowa dotrze ostatecznie do istoty prawdy. Nic bardziej mylnego – głośny, błazeński śmiech jeszcze długo będzie dźwięczał nam w uszach… Małgorzata Rożniatowska – UWAGA! ZŁE PSY! To studium obłędu, początkowo w ogóle niedostrzegalnego. Przerażająca prawda o byłej żonie Jerzego Szaniawskiego dociera do nas powoli, ukryta w sensie słów padających z ust bohaterki. Fragmenty opowiadanych historii mają ją oczyścić z zarzutów, niestety, jedynie ją pogrążają. Drugi raz warto zobaczyć dla samej aktorki – na tę godzinę ona po prostu jest Anitą Szatkowską. Kamil Maćkowiak – NIŻYŃSKI Przedstawienie, które porusza do głębi. Kolejne studium obłędu, ale diametralnie różne. Tutaj postępująca choroba umysłowa to słowa, taniec, który nie wyraża już geniuszu, wizualizacje, muzyka oraz szklana klatka umysłu. Podczas dyskusji po przedstawieniu padł zarzut o kilku zakończeniach, widoczny w swego rodzaju powtarzającej się agonii. Dla mnie doskonale obrazowało to przebieg choroby – przecież to prawdziwa psychiczna sinusoida. Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś zobaczyć „Niżyńskiego” jeszcze raz. Chciałabym sprawdzić, czy jest on w stanie znów wzbudzić we mnie tyle skrajnych emocji… Miło tak powspominać te jesienne chwile. Teraz pozostaje jedynie czekać na kolejną edycję Festiwalu. Miejmy nadzieję, że wśród zaprezentowanych spektakli będzie wiele takich, które zechcemy później wielokrotnie zobaczyć… Karolina Barańska |
|
![]() |
© content WROSTJA | Popraw stronę |