|
Biuro Rynek - Ratusz 24 50-101 Wrocław tel./fax 071.344.10.46 tel. +48.607.717.225 e-mail: w.geras@okis.pl |
|
![]() |
|||||||||||||
|
|||||||||||||
|
![]() |
2007 WROSTJA trwają dalej Tegoroczne 41. międzynarodowe Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora (WROSTJA) to swoisty kombajn, który toczy się najpierw we Wrocławiu, a potem po różnych dolnośląskich scenach, by na końcu trafić do Torunia. We Wrocławiu festiwal mamy już za sobą. «Artyści dwa razy odbierali nagrody. Laureatka najbardziej prestiżowych - ukraińska aktorka Lidia Danylczuk grała "Ryszarda po Ryszardzie" (wg "Ryszarda III" Szekspira) nie tylko we Wrocławiu, ale już także w Bolesławcu i Legnicy. Wszędzie przyjmowana entuzjastycznie, bo to jeden z najwybitniejszych spektakli w historii wrocławskich festiwali. Tytuł adaptacji podpowiada wszystko. Dostajemy wypreparowaną postać króla Anglii z dynastii Yorków, który siekał swoich krewnych i konkurentów do korony jak... kapustę. I głowy kapusty dominują w tym przedstawieniu. Danylczuk sieka je z wprawą zawodowego kucharza i tym siekaniem zaprzecza człowieczeństwu swojego bohatera. Jakby chciała powiedzieć, że ktoś tak okrutny nie może być człowiekiem. Ten przejmujący spektakl ma wiele pięter skojarzeń. Nie mniejsze zachwyty wzbudził popis aktorski Jerzego Treli w "Rozmowach z diabłem..." opartych na eseju Leszka Kołakowskiego. Inne środki aktorskie, inny stosunek do bohatera, ale tak samo zapadający w pamięć monodram. Dla tych dwóch przedstawień warto było zorganizować festiwal, a przecież mieliśmy jeszcze mocny szekspirowski akcent z Armenii. Myślę o Ofelii pięknej i młodziutkiej Miriam Ghazanchian oraz o poruszającym Learze z "Prezydenta" Armena Santrosjana. Jednym tchem dodać jeszcze muszę "Hamleta 24.00" Piotra Kondrata z Wałbrzycha i "Fal/Staffa" [na zdjęciu] Krzysztofa Gordona z Gdańska. Nurt szekspirowski był artystycznie najciekawszym zjawiskiem festiwalu. Wszyscy czekaliśmy na konkurs, w którym w szranki stanęło ośmioro aktorów zawodowych i dwie laureatki ze Zgorzelca. Nagrody rozdawało indywidualnie pięciu profesorów z Gdańska, Warszawy i Wrocławia, w tym prorektor warszawskiej Akademii Teatralnej. Każdy miał w kopercie 2 tysiące zł. Janusz Degler i Bogusław Kierc dali je Tomaszowi Błasiakowi z Warszawy za "Kwiaty dla Algerona", a wspomniany prorektor, Jarosław Gajewski, swoją kopertę wręczył Wioletcie Komarównie ze Słupska za "Przyj, kobieto, przyj" wg Tadeusza Różewicza. Natomiast Jan Zdziarski i Andrzej Żurowski nagrodzili amatorkę, studentkę III polonistyki z Dębna, Magdalenę Tkacz.» "WROSTJA trwają dalej" Krzysztof Kucharski Polska Gazeta Wrocławska nr 273 22-11-2007 OFTJA - odsłona pierwsza Początek XXXVI Ogólnopolskiego Festiwalu Teatrów Jednego Aktora we Wrocławiu relacjonuje Karolina Barańska w portalu kulturalnym G-Punkt. «Początek 36. Ogólnopolskiego Festiwalu Teatrów Jednego Aktora za nami. Odbyły się cztery spektakle konkursowe, dwa występy laureatek Ogólnopolskich Spotkań Amatorskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora w Zgorzelcu oraz pokaz mistrzowski Jarosława Gajewskiego. Pierwszym konkursowiczem był Janusz Łagodziński z Warszawy, który zaprezentował autorski monodram "Oczekiwanie", swym przekazem świetnie wpisujący się w festiwalowe realia - to zapis refleksji aktora, który próbuje zdobyć zainteresowanie i przychylność widowni. Następnie wystąpiła Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska z Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie ze spektaklem "Syn" Michała Siegoczyńskiego. Opowiedziała historię kobiety przegranej - uzależnionej od alkoholu i narkotyków, zarabiającej na swe bezsensowne życie prostytucją. Nie mogło oczywiście zabraknąć najbardziej chwytliwego ostatnimi czasy "zagubienia jednostki w świecie kultury masowej", co twórcy spektaklu starali się przedstawić przede wszystkim za pomocą projekcji multimedialnych. Antoni Ostrouch z Warszawy zaprezentował "Strategię dla dwóch szynek" Raymonda Cousse'a. Przez ponad godzinę wcielając się w rolę świni, przybliżył nam każdy moment rozwoju tego zwierzęcia. Ba, był to niemal traktat, ponieważ wieprz-narrator jest zdecydowanie istotą głęboko refleksyjną. Spektakl po pewnym czasie zaczyna nużyć ze względu na mało atrakcyjny tekst, a przyjęta konwencja aktorska (chrapliwy głos, pochrumkiwania i granie prawie na czworakach) szybko się wyczerpuje i zaczyna irytować. Tadeusz Ratuszniak z Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy był ostatnim konkursowiczem pierwszego dnia OFTJA. Wystąpił z monodramem "Jonasz", do którego scenariusz napisał wspólnie z Anną Wieczur-Bluszcz. Autorzy bazowali wprawdzie na biblijnej księdze Jonasza, ale ich prorok jest niezwykle współczesny - jeździ tramwajami, słucha płyt, mieszka samotnie w swoim małym mieszkanku. Szkoda, że jego proroctwa okazują się dość naiwne - wprowadzenie wulgaryzmów to za mało, by stworzyć nowoczesny przekaz, który publiczność "kupi". Następnie rozpoczęły się występy laureatek OSATJA. Magdalena Tkacz z Dębna wystąpiła w spektaklu "Oszalała" Anatola Wierzchowskiego. Opowiedziała historię prostej, wiejskiej kobiety, której ulubionym zajęciem jest spacer po cmentarzu i rozmowa z duszami pochowanych na nim ludzi. Nieakceptowana przez otoczenie, a nawet przez własne dzieci, pogrąża się w swoich prostych, ale urzekających przemyśleniach, żyje przeszłością. Trudno znaleźć jakikolwiek słaby punkt przedstawienia. Aktorka czuje się na scenie niezwykle pewnie, potrafi stworzyć świetny kontakt z widzem, jej gra jest przemyślana i autentyczna. Drugą laureatką była Katarzyna Pielużek z Gorzowa Wielkopolskiego, która pokazała monodram "A dzieci nie chcę mieć" na podstawie książki "Dlaczego dziecko gotuje się w mamałydze" Aglai Veteranyi. Ten świetny monolog to pozbawiona ozdobników relacja rumuńskiej dziewczynki, dorastającej w rodzinie cyrkowców. Postrzega ona świat przez pryzmat cyrku, a życie jest dla niej ciągłą tułaczką, po tym, jak rodzice nielegalnie opuścili swój kraj. Veteranyi stworzyła postać bardzo skomplikowaną, niejednoznaczną - jej myśli są ciche, płoche, zapisane jakby na niepotrzebnych skrawkach papieru. Wszystko już przemyślała i teraz po prostu bez emocji o tym mówi. Czasem jednak bohaterka akcentuje siebie bardzo wyraźnie. Pielużek zagrała te fragmenty, krzycząc. Ale krzyków, wrzasków i bieganiny na oślep jest w jej interpretacji bardzo dużo. Po początkowym zaskoczeniu muszę przyznać rację takiemu odczytaniu tekstu, gdyż najlepiej oddaje atmosferę cyrku i taniej, głośnej rozrywki. Ostatnim występem pierwszego dnia Festiwalu był pokaz mistrzowski Jarosława Gajewskiego, prorektora Akademii Teatralnej w Warszawie i aktora tamtejszego Teatru Narodowego. Zaprezentował on przezabawną "Opowieść o okrutnym zbójniku Folsztyńskim i nieszczęsnym kacie Holczuszce" Milana Zelinki, wcielając się w mnóstwo postaci. Każdą zagrał znakomicie i sugestywnie, co chwilę rozśmieszając publiczność. I znów okazało się, że w monodramie liczy się tylko aktor. Wystarczył bowiem znakomity gawędziarz i najprostsza scenografia - zwykłe krzesło na środku sceny, by powstał świetny spektakl.» "OFTJA - odsłona pierwsza" Karolina Barańska http://www.g-punkt.pl 22-11-2007 Szekspir w wielu wcieleniach 20 lutego 2008, 19:15 Natalia Budzan pisze o festiwalu WROSTJA (15-18 listopada 2007) Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora, czyli WROSTJA, miały w tym roku królewski wydźwięk, a to za sprawą Szekspira w teatrze. Okazuje się, że teatr bardzo kameralny, może nawet prowincjonalny, mianowicie Teatr w Koszyku ze Lwowa, może przygotować ambitny spektakl, nie ramotę na koturnach. Lidia Danilczuk zagrała „Ryszarda po Ryszardzie”, stylistycznie bliski grotesce, nawet jako kabaretowo-cyrkowej śmieszności, gdyby nie zabójcza precyzja aktorki zdejmującej cyfry-sztylety z tarczy-zegara, odmierzającego koniec króla zabójcy. Głowy wrogów leciały ścinane dosłownie jak główki kapust, przez chwilę aktorka była też szekspirowską Kleopatrą, tulącą węże – kapuściane bliźniaki (wola mocy podszyta Freudem). Plemienne okrzyki trwały może za długo, ale tak jest zwykle, gdy biją się o władzę w nienawykłym do demokracji kraju. Aktor-marioneta Lidia Danilczuk zdobyła Nagrodę Publiczności im. Lidii Zamkow i Leszka Herdegena oraz Nagrodę Dziennikarzy imienia Ryszarda Burzyńskiego. Osobna klasa to spektakl Jerzego Treli, który za „Rozmowy z Diabłem – Wielkie Kazanie Księdza Bernarda” otrzymał Nagrodę Wojewody Dolnośląskiego. Mędrzec Leszek Kołakowski ze złem rozprawił się ze smakiem, pojawiły się tu aluzje do tradycji romantycznej, francuskiego Oświecenia, Tołstoja i Witolda Gombrowicza, a dodatkowo pozwolił na to wszystko spojrzeć z góry, jak to teraz Ameryka w polityce „kręci”, zło zwalczając siłą zła. I tak w końcu ksiądz i diabeł przeistacza się jakby w jajogłowego doradcę, zajętego etyką polityki filozofa. Scenografia spektaklu była wspaniała i tylko niektórzy myśleli, że to żarty, z tym gadaniem o grzechu, gotowi na oglądanie teatru jako rozrywki. Z gombrowiczowskiego orszaku gęb, króla, Ofelii, złodziejaszka jakoś nie został dostrzeżony pijak. A bo to taki grzeszek pospolity i z nim, jak to bywało, mówił Jan Paweł II: „nie słuchają”. Ośrodek Kultury i Sztuki przyznał nagrodę za spektakl „Siemion Zacharycz” rosyjskiemu aktorowi z Estonii. Wiaczeslaw Rybnikow grał wedle najlepszych wzorów szkoły stanisławowskiej, żarliwie i całym sobą i było to świetne studium choroby alkoholowej według Fiodora Dostojewskiego (ze „Zbrodni i Kary”). Temperatura była wysoka i cień aktora olbrzymiejący i malejący był jak cała podwójność natury ludzkiej: i śmieszność jej, i tragizm W mroku można było domyślić się olbrzymich portowych doków, dźwięk katarynki to natrętny szum miasta, a jednocześnie aluzja do „powtarzającej się” płyty chorego. „Teraz takie czasy, że nikt ci nie pożyczy”, narzekał pijak Marmieładow na mocnym wejściu. Wspaniała, Boschowska wizja wszystkich pijaków grzeszników na sądzie boskim to był niewątpliwie teatr religijny. Grand PRIX GERAS zdobyła „Śpiewogra Madonny z Pinegi”, w której niewątpliwy urok aktorki, Natalii Kuzniecowej, podbił publiczność. Sztuka Igora Abramowa to ciąg wspomnień chłopki o wędrówkach, które w oczach części widzów nie były podyktowane przez kolejne pięciolatki stalinowskie, ale przez dziwaczne pomysły męża bohaterki. Groza gdzieś wyciekła w tym spektaklu. Pozostała refleksja, że z najgorszych czasów cierpliwi ludzie wolą pamiętać najlepsze chwile młodości. Ale Abramow nie rozśmieszył mnie. Na równi Grand Prix otrzymał „Fal/staff”: nagrodzono Krzysztofa Gordona – doświadczonego aktora, który w postaci szekspirowskiej ukazał też wszystkich złodziejaszków i zbrodniarzy, kręcących się wszędzie tam, gdzie trwa walka o władzę. Czyż Lenin nie wykorzystał świadomie elementu kryminalnego na początku rewolucji? Dziś też łatwo zobaczyć w „Fal/Staffie” aluzje do układów polityczno-mafijnych. Zaskoczeniem dla jurorów była „Czarna Ofelia”, jak ją trafnie określił Krzysztof Kucharski; świadoma swej kobiecości Mariam Ghazanchian z Armenii ukazała udręczoną Ofelię, dla której choroba jest ucieczką z nieznośnego świata, w jakim pozostaje opuszczona. Szekspirowskie dramaty ukazują często rubaszność i grozę pospolitości, jak też hamletowskie rozterki młodości. Polski Hamlet we wcieleniu Piotra Konrada był pomyłką – nie można robić na siłę teatru Szkotaka, wtórne eksperymenty aktora przekonały, że czasem pierwsza intuicja i wrażenie jest trafne, potem może być już tylko gorzej; Konrad postawił sobie za zadanie rozwinąć rolę, ale nie powiodło się. Znowu Haik Zorikian, młody ormiański aktor, pokazał spektakl, który nie był czysty gatunkowo, nie była to np. wyłącznie pantomima, ale jego propozycja „Hamleta” wydaje się wdzięczna. Śmieszny patos w stylu kiepskich włoskich filmów dało się odczuć w spektaklu „Amok” na podstawie opowiadania Zweiga, aktor zmęczył się, opowiadając i machając rękami, tak że nie poradził już sobie ze świecznikiem... W Anglii okrzyczano go znakomitością, ale czasem wybory takie wyglądają na polityczne, niestety. Szczere oklaski słusznie zebrał Oleg Czeczeniew z Białorusi, który po rosyjsku zagrał sztukę „Błękitny samochód” Jarosława Stelmacha, partytura gry była tu opanowana doskonale i okazuje się, że nawet z drugorzędnej sztuki można zrobić dobry spektakl. Daleki od szekspirowskich rozterek był bohater słowackiej sztuki „Cuda Danki” – realizm i mimowolny liryzm czesko-słowackiego humoru i „romansu” ma dla Polaków szczególne miejsce. „Samotnik”, autorska sztuka Petera Tate, to jakby daleka paralela współczesnego, nieprzystosowanego Hamleta, który wyjeżdża z Anglii do Nowego Jorku. Nie ma wesołego Yoricka, jest smutek samotności i odkrywanie blagi słowa, przy czym odkrywanie siebie i zrozumienie znaczenia w zetknięciu z niepokojącym, obcym, dzikim może nawet żywiołem miasta molocha. To był spektakl poetycki i zagrany z kulturą sceniczną, jak zauważyli przybyli krytycy i ludzie z Towarzystwa Przyjaciół Teatru. WROSTJA nie są dla snobów; miło, że pojawiają się te same osoby, ale ciekawie byłoby, gdyby festiwal trochę przewietrzyć, a dwie sztuki proponowane z repertuaru Jarosława Stelmacha nie zapowiadają najciekawiej przyszłorocznych Spotkań. Nie traćmy jednak nadziei, że będą i perły! [tytuł od redakcji] Natalia Budzan Z Szekspirem sam na sam Tomasz Miłkowski w Przeglądzie w wydaniu 49/2007. Monodramy we Wrocławiu i Toruniu Tego jeszcze nie było - aktorzy samotnicy, którzy spotykają się z widzami \"bez trzymanki\", czyli bez partnerów lub wyrafinowanego wspomagania inscenizacji, tym razem przemówili ze sceny tekstami Szekspira. Jest to oczywiście rodzaj obrazoburstwa i pychy, jeśli ktoś sam mierzy się z takimi arcydziełami jak \"Król Lear\", \"Hamlet\" czy \"Ryszard III\". A jednak... Pomysł, który w tym roku zaproponował Wiesław Geras, niestrudzony organizator wrocławskich (i toruńskich) spotkań jednego aktora (tym razem oznaczonych numerem kolejnym, ba!, 41.!), nie okazał się jednak wcale tak dziwaczny, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Wykazał to dowodnie Andrzej Żurowski, który w wydanej przez organizatorów (i powstałej z inspiracji Gerasa) książeczce \"Sam na sam z Szekspirem\" przedstawił wcale nie tak krótkie dzieje Szekspira w polskim teatrze jednego aktora. Jak wynika z dociekań Żurowskiego, monodramy wedle tekstów genialnego stradfordczyka pojawiły się po polsku już w roku 1844. Miało to miejsce w Wilnie. Były to właściwie monologi z \"Hamleta\", wykonywane przez cenionego aktora Józefa Surewicza oraz przez mniej cenioną Emilię Markowską (monologi Ofelii pt. \"Obłąkanie Ofelii\"). Potem różnie bywało, ale tych jednoosobowych Szekspirów w polskim teatrze zebrało się sporo, by wspomnieć tylko o najznamienitszych: \"Wielkim księciu\" według \"Hamleta\", kreacji Andrzeja Dziedziula (1967), który z pomocą sztuki animacji tworzył szekspirowski świat namiętności, czy Wiesława Komasy, który rok temu dał olśniewającą premierę \"Yoricka\" wedle scenariusza Andrzeja Żurowskiego. Oba spektakle były prezentowane na wrocławskim festiwalu. A zatem tradycje i współczesność są wcale zachęcające. Nie tylko polskie zresztą. Nie ma wprawdzie żadnego kompetentnego opracowania, które ukazałoby tę szczególną geografię szekspirowską, ale \"zaraza\" się szerzy, bodajże Wrocławiem inspirowana. Oto w dalekiej Armenii od kilku lat odbywa się nawet międzynarodowy festiwal monodramów szekspirowskich, organizowany przez Hakoba Ghazanchiana! Mocna reprezentacja ormiańska we Wrocławiu (aż trzy spektakle) to zainteresowanie Szekspirem potwierdza. Na początek zobaczyliśmy \"Hamleta\"... bez słów, w konwencji teatru ciała - fabuła i namiętności pokazane zostały tu środkami pozawerbalnymi. Mimo to przekaz był czytelny, ale pozbawiony poezji słowa, jednak jak po amputacji. Młody aktor Haik Zorikian wyciągnął radykalne wnioski ze słynnej kwestii z Hamleta\": \"Słowa, słowa, słowa\". Otóż słów tu w ogóle nie było. Znacznie więcej padło ich w monodramie \"Prezydent\", w którym doświadczony aktor Armen Santrosjan zderzył się z tekstem \"Króla Leara\", przełożonym na współczesny teatr polityczny: obalony prezydent chroni się przed prześladowcami na śmietnisku, wokół walają się nikomu już niepotrzebne jego portrety. Monolog odsuniętego od władzy satrapy, który po raz pierwszy ogląda świat z perspektywy upadku społecznego. Studium szaleństwa Ofelii ukazała Mariam Ghazanchian, młoda, wrażliwa aktorka (córka reżysera), która delikatnie odsłoniła narastający proces psychicznej destrukcji. Ale prawdziwym odkryciem okazał się ukraiński spektakl \"Ryszard po Ryszardzie\" Lidii Danylczuk (w reżyserii Ireny Wolickiej) wedle \"Ryszarda III\". Zaskakująca była zarówno wymowa spektaklu, jak i jego niezwykła forma. Bodaj nikt jeszcze nie interpretował tego mrocznego dramatu jako opowieści o bohaterze stęsknionym miłości - jego zbrodnie rodzi odtrącenie, samotność, zepchnięcie na margines. Największym jednak zaskoczeniem tego przedstawienia nie był fakt, że w postać Ryszarda wcielała się kobieta (to w końcu w tradycji szekspirowskiej zdarzało się nie tak rzadko), ale kobieta, która szatkuje... kapustę. Tak ryzykowne na pozór połączenie obrazków z przygotowań kuchennych z opowieścią o krwawych rzeziach z miłością w tle mogło się okazać katastrofą. Ale aktorka umiała dowieść oczywistości tego środka wyrazu, jej znój (bo to niełatwa praca) przy szatkowaniu kapusty stawał się wyrazem obsesji Ryszarda, jego nienawiści, sąsiadującej z resztkami czystych uczuć. Zgoła przejmująca była scena, kiedy aktorka niemal tuliła dwie główki kapusty symbolizujące królewskich bratanków Ryszarda i śpiewała im kolędy, aby potem gwałtownie je poszatkować-zamordować... Dodatkowym atutem spektaklu były wtręty anglojęzyczne. Dla nieznających ukraińskiego ułatwienie w śledzeniu logiki monodramu, który został zbudowany od końca historii, a właściwie koliście: zaczyna się i kończy daremnym wołaniem Ryszarda: \"Konia, królestwo za konia\". Lidia Danylczuk jest dobrze znana polskim miłośnikom monodramu, jej talent już nieraz zajaśniał na wrocławskim festiwalu. Do tej pory jednak aktorka sięgała wyłącznie po teksty ukraińskie, zakotwiczone głęboko w ludowej tradycji. Tym większe jej artystyczne zwycięstwo i potwierdzenie talentu - w spektaklu, w którym nie mogła podpierać się folklorem ani swoistą egzotyką tematu, musiała pokazać, że potrafi wypowiadać się językiem uniwersalnym. I pokazała. Ale i polskie Szekspiry monodramatyczne okazały się atutem przeglądu. Zabrakło wprawdzie \"Yoricka\" Wiesława Komasy, był we Wrocławiu rok temu, a w tym roku mogła podziwiać go publiczność festiwalu w Toruniu (owacje na stojąco), ale przyjechali Piotr Kondrat i Krzysztof Gordon. Kondrat od lat dziesięciu zmaga się z \"Hamletem\", powołując plenerowy teatr duchów - buduje obrzęd, obcując z ofiarami tragedii \"Hamleta\" - wiele tu ognia, magicznych zaklęć, odwołań do Włodzimierza Wysockiego. Bliższe to działaniom plastycznym niż klasycznemu teatrowi, choć kto to dzisiaj wie, gdzie są granice teatru. Jeśli aktorowi uda się stworzyć szczególną aurę, rodem z \"Dziadów\", wtedy zwycięża. We Wrocławiu jednak się nie udało. Było zimno, wilgotno, wietrznie, pochodnie nie chciały się zapalać, słowem technika i żywioły zapanowały nad aktorem. Nie jest od nich zależny Krzysztof Gordon, który przyjechał ze znakomitym \"Fal/staffem\" na podstawie scenariusza Andrzeja Żurowskiego. Ze skrawków tekstu Szekspira został skomponowany monodram o zdradzonej przyjaźni. Spotykamy się z Falstaffem w momencie, kiedy jego ukochany Henryczek zostaje królem, kończąc lata swawoli u boku nieznającego wstydu obwiesia. Odtrącenie Fastaffa ukazuje Gordon przejmująco, bez łzawego sentymentalizmu, po męsku, ale i lirycznie. Aktor posługując się skromną rekwizytornią, a nade wszystko modyfikując swoje ciało (na przykład ogrywa swój brzuch, przekonując, że jest opasłym grubasem, a w naturze przecież nie jest), kreując ruch - przepyszne są jego \"konne\" przejażdżki, a nawet wdając się w pyskówki z wyimaginowanymi przeciwnikami, buduje poetycką rzeczywistość. Precyzyjna, budząca szacunek robota teatralna. Nie tylko Szekspirem żyły te festiwale. Zobaczyliśmy pokaz mistrzowski: Jerzy Trela zachwycił widzów swoim \"Kazaniem księdza Bernarda\" według Leszka Kołakowskiego. Zobaczyliśmy też kilka wartościowych przedstawień bez zaplanowanego wspólnego mianownika: bezpretensjonalną, niemal groteskową opowieść człowieka, który daremnie usiłuje połączyć się cieleśnie ze swoją wybranką (\"Cuda Danki\" w wykonaniu aktora słowackiego Teatru Narodowego, Petera Trnika), spowiedź sponiewieranej przez życie kobiety, która zachowuje do końca optymizm wbrew wszystkim doświadczeniom (\"Staroświecka miłość\" według Gogola w wykonaniu Zinajdy Gurowej z Wołgogradu), wyznania samotnika, który rozpaczliwie próbuje porozumieć się z drugim człowiekiem (\"Samotny\", spektakl autorski Petera Tate\'a, aktora związanego z Królewskim Teatrem Narodowym w Londynie), wreszcie duchowe perypetie pisarza w poszukiwaniu tematu, odnajdującego w dzieciństwie wspomnienie szczęścia (\"Niebieski samochód\", monodram białoruskiego aktora Olega Czeczeniewa). Wszystkie te spektakle miały jednak pewien wspólny rys - były wołaniem o kogoś bliskiego. Czyżby aktorzy teatru jednoosobowego zatęsknili za partnerem? Kto wie? Nawet Wojciech Siemion, ojciec założyciel ruchu teatrów jednoosobowych, wyznał podczas swojego wieczoru w Toruniu (\"Lekcja czytania\"), że pracuje nad nowym monodramem wedle \"Traktatu o łuskaniu fasoli\" Wiesława Myśliwskiego, w którym zamierza zagrać z drugim aktorem (a właściwie aktorką). Jeśli nawet mistrz monodramu zapowiada duodram, to coś jest na rzeczy. |
|
![]() |
© content WROSTJA | Popraw stronę |