|
Biuro Rynek - Ratusz 24 50-101 Wrocław tel./fax 071.344.10.46 tel. +48.607.717.225 e-mail: w.geras@okis.pl |
|
![]() |
|||||||||||||
|
|||||||||||||
|
![]() |
festiwale 2009 |
program festiwalu |
aktorzy-spektakle |
nagrody |
recenzje |
galeria |
gazetki festiwalowe |
kronika |
OFTJA 2009
MIASTO PEŁNE MONOLOGÓW XLIII Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora podsumowuje Jan Bończa-Szabłowski w Rzeczpospolitej. «O tym, że monodramy przeżywają renesans można było przekonać się we Wrocławiu. Tam grane były w teatrze, synagodze, na strychu, a nawet w lodówce. Tegoroczna 43 już edycja Wrocławskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora mimo ograniczonych środków finansowych wyróżniała się dużą różnorodnością. Wiesławowi Gerasowi, pomysłodawcy najstarszego na świecie festiwalu monodramu udało się zaprosić wiele ciekawych spektakli. Przybywali artyści z najbardziej egzotycznych krajów. Prawdziwy szturm na tegoroczną 43 już edycję imprezy przypuścili młodzi studenci z Polski. Adepci sztuki aktorskiej opowiadali najczęściej o świecie pozbawionym uczuć, o przemocy w rodzinie, walczyli ze stereotypami współczesnego Polaka, dwie studentki upominały się o prawa kobiet. Niektóre monodramy przypominały recitale muzyczne. Inne były przeróbkami znanych dzieł literackich. Najbardziej zaskoczył mnie pomysł Aleksandry Tomaś. Jej monodram "Jak początek umierania" osnuty był wokół tekstów Katarzyny Nosowskiej. A całą opowieść aktorka prezentowała wykonując dość zaskakujące ewolucje w wielkiej lodówce. Dużo bardziej przekonał mnie Jacek Bała, który w autorskim monodramie "K!" z pomysłem, pasją i talentem rozprawił się z naszymi narodowymi fobiami. Goście Festiwalu bardzo często sięgali do światowej klasyki. Pojawiły się dwie bohaterki szekspirowskie: "Lady Makbeth" mongolskiej aktorki Sarantui Sambuu i armeńska "Julia" Mariam Ghazachian. Rosjanin Wsiewołod Czubienko z kolei bardzo racjonalnie zaprezentował postać Tewjego Mleczarza. Dodał mu temperamentu, pozbawił poezji. Samą poezją była zaś "Opowieść o Sonieczce" Mariny Cwietajewej w wykonaniu kruchej i delikatnej Vjery Mujovic. Pokazem mistrzowskim była bez wątpienia "Medea" [na zdjęciu]. Niezwykłe widowisko plastyczno-muzyczne w reżyserii Tomasza Mana z wielką rolą Jolanty Góralczyk, zasługujące z pewnością na osobną recenzję. To, że wrocławski Teatr Lalek nie ma czasu prezentować tego w stałym repertuarze zasługuje na miano skandalu. WroSTJA to świetne miejsce dla artystów poszukujących. Stąd właśnie udział Janusza Stolarskiego, który tym razem przemówił do widzów mową ciała w monodramie pt. "Kod". Gościem szczególnym tegorocznego Festiwalu był Leo Kantor. Marcowy emigrant mieszkający od lat w Szwecji zaprezentował we wrocławskiej synagodze pod białym bocianem autorską opowieść "Wyjechać ze skrzypcami". Mówił o dziejach swojej rodziny i skomplikowanych relacjach Polaków, Żydów i Niemców. Mówił spokojnie, bez emocji, a publiczność słuchała tej ponadgodzinnej opowieści w ogromnym skupieniu. "Ten dokumentalny teatr posiada wyraźnie określonego adresata - przyznał mi w krótkiej rozmowie Leo Kantor: Mądrym ku pamięci, nieświadomym dla nauki, politykom ku przestrodze". Wrocławski festiwal przez lata zdobył sobie taką rangę, że niektórzy goście zagraniczni i obserwatorzy rozumiejąc trudną sytuację finansową tegorocznej edycji przyjechali do Wrocławia na własny koszt. W życiu amerykańskiego aktora Anthona Nikolcheva WroSTJA odegrała szczególne znaczenie. Przed kilku laty przyjechał tu jako jej uczestnik, zakochał się w jednej z laureatek i przed kilkoma miesiącami przeniósł się do Wrocławia na stałe. W tym roku zaś zaprezentował opowieść "Zobaczcie, czego nie zrozumiałem" czyli historię rodziny bułgarskiej, która w czasach komunizmu decyduje się na emigrację. Ukłonem w stronę tradycji był z kolei wieczór Wojciecha Siemiona. Mistrz słowa, znawca poezji, wielokrotny uczestnik tego festiwalu przypomniał fragmenty wierszy swoich ulubionych poetów. Okazją do spotkania przyjętego gorąco przez publiczność była promocja książki Tomasza Miłkowskiego "Teatr Siemion" wydana pół wieku po premierze pierwszego monodramu Siemiona "Wieża malowana" w słynnym niegdyś teatrze STS.» "Miasto pełne monologów" Jan Bończa-Szabłowski Rzeczpospolita online 26-11-200 A SOLIŚCI SWOJE XLIII Międzynarodowe Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora we Wrocławiu podsumowuje Tomasz Miłkowski w Przeglądzie. «To miał być festiwal w wersji kryzysowej. Jego niestrudzony dyrektor artystyczny Wiesław Geras zapowiadał, że skromniejsze środki zmuszają do oszczędności. Tak więc wszystko rozegrało się w iście ekspresowym tempie -jeden dzień na Ogólnopolski Festiwal Teatrów Jednego Aktora i dwa dni na spotkania międzynarodowe, Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora, tzw. WROSTJA, które odbywały się już po raz 43. Oszczędności oszczędnościami, ale obejrzeliśmy łącznie 25 spektakli, nie licząc pokazów etiud studentów szkół aktorskich z Polski i zagranicy. Niezła dawka jak na trzy dni, potwierdzająca pozycję Wrocławia jako europejskiego centrum sztuki teatrów jednego aktora. Konkurs krajowy nie przyniósł wprawdzie wielkich odkryć, spektakle cechowała na ogół solidność, a nie odkrywczość, ale przegląd daje podstawy do optymizmu. Przede wszystkim dlatego, że pojawiło się wielu debiutantów w tym niezwykle wymagającym gatunku, którzy dopiero poszukują swojego sposobu istnienia na scenie jednoosobowej. Debiutanci (niektórzy) próbują ułatwić sobie zadanie rozbuchaną dekoracją i wspomaganiem muzycznym - w tym roku pojawiło się w konkursie kilka monodramów śpiewanych. Ciekawą propozycję przywiozła na konkurs Agata Fijewska - jej śpiewany spektakl "Piąta rano", nawiązujący klimatem do "Listów śpiewających" Agnieszki Osieckiej, portretował młodą kobietę próbującą wyrwać się z zaklętego kręgu przemocy i podporządkowania. Efekt całości osłabiała wspomniana dekoracja - pobojowisko po przyjęciu weselnym, po którym aktorka krążyła. Podobnie było ze śpiewanym spektaklem Justyny Szafran według prozy Charlesa Bukowskiego "Rzecze Budda Chinaski". I tu dekoracja (łóżko, ogólny nieład, stare radio) była nazbyt rozbudowana, irytowało bardzo silne wspomaganie kapeli, a także radia, z którego sączył się dragi, równorzędny monolog; aktorka zaś w swojej interpretacji poszła w stronę naturalistycznego ekshibicjonizmu. W tej kategorii wyraźnie zwyciężył najbardziej ascetyczny spektakl śpiewany Aleksandry Tomaś "...Jak początek umierania", skomponowany z piosenek Katarzyny Nosowskiej. Aktorka posłużyła się tylko jednym rekwizytem, ale za to o nielichym gabarycie. Była to lodówka, w której od czasu do czasu przesiadywała. Pomysł jak pomysł, jurorom jednak przypadł do gustu. Po sprzęt gospodarstwa domowego, a mianowicie żelazko i deskę do prasowania, sięgnął także Paweł Aksamit ("Nieruchomo, czyli miłość jako znak równości"), który nader pomysłowo wykorzystał te dwa rekwizyty, nadając im rozmaite funkcje - w tym i krzyża pokutnego -i z ich pomocą nakreślił zwichrowaną, schizofreniczną postać bohatera. Dobry pomysł miała też Klaudia Lewandowska z Wrocławia, która swój autorski spektakl "(M)ono", traktujący o przemocy w rodzinie, zbudowała, używając sfatygowanego pluszaka i pozytywki z motywem znanej piosenki "Que sera". Może budulec dramaturgiczny był zbyt kruchy, poetycki, bo zabrakło w tym spektaklu siły, choć miewał momenty wcale przekonujące. Najdojrzalej zaprezentowało się dwóch młodych aktorów: Krzysztof Grabowski, który przedstawił "Miłkę", monodramatyczną wersję "Piaskownicy" Michała Walczaka, i Jacek Bała w spektaklu aktorskim "K!", będącym satyrycznym opisem naszych lęków i zahamowań codziennych. Nie można odmówić młodym wykonawcom społecznej wrażliwości - w swoich spektaklach mówili o ludziach odrzuconych, poniżanych i wykorzystywanych. Sporo jednak przed nimi pracy, jeśli chcą dorównać mistrzom. Tych ostatnich we Wrocławiu -jak zwykle - nie zabrakło. Wśród gości zagranicznych zdumiewający spektakl dała Sarantuya Sambuu, artystka Akademickiego Teatru Dramatycznego w Ułan Bator. Jej "Lady Macbeth" na podstawie tragedii Szekspira to przedstawienie fascynujące przez swą odległość od europejskich tradycji, najwyraźniej stopione z lokalną kulturą, wierzeniami i legendami. Monumentalna dekoracja -wielka metalowa sieć na całą szerokość sceny, w której jak złowroga pajęczyca pełni straż, a potem króluje tytułowa Lady Macbeth, czyni silne wrażenie. Potwierdza plastyczność dramaturgii Szekspira, poddającej się z łatwością adaptacjom i przyswojeniu przez odległe kręgi kulturowe. Urodą i powściągliwością, czystym liryzmem ujmował spektakl Vjery Mujovic z Serbii, "Opowieść o Sonieczce" według Mariny Cwietajewej, rzecz o ostatniej godzinie nieszczęśliwie zakochanej aktorki, żegnającej się ze światem. Zaskoczył widzów Leo Kantor, który we wrocławskiej synagodze pokazał ponad miarę rozbudowany spektakl dokumentacyjny, odwołujący się do własnej, skomplikowanej biografii. Urodzony w Charkowie, wychowany na Dolnym Śląsku, od 1968 r. mieszka w Szwecji -ten spektakl był próbą jego osobistego powrotu do korzeni. Podobne motywacje zawierał nieco przegadany spektakl młodziutkiego Anthony'ego Nikolcheva (USA), "Zobaczcie, czego ja nie zrozumiałem", ukazujący trudne doświadczenia emigranta z Bułgarii, który przechodzi czyściec w obozach dla uchodźców. Nie zawiedli dobrzy znajomi publiczności WROSTJA Wsiewolod Czubenko (Rosja) w spektaklu ,Anioł o imieniu Tewje" na podstawie prozy Shaloma Aleichema, dramatycznej opowieści o losie Żydów, przepojonej trudnym optymizmem, i Janusz Stolarski, który dał tutaj premierę autorskiego spektaklu niemal bez słów (dochodzą uszu z dala słowa śpiewanej pieśni), lokującego się w obrębie teatru ruchu. Spektakl, zatytułowany . ''("!", odwoływał się do podstawowych wartości, natury i przeznaczenia człowieka, jego heroicznej walki z upływającym czasem. Mistrzowskich wykonań we Wrocławiu nie zabrakło - jako tysięczny spektakl został pokazany autorski monodram Bartosza Zaczykiewicza "...Podszyty!" na motywach "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza. Spektakl liczy sobie, bagatela, 16 lat, grany był już 100 razy, a przypomniany teraz specjalnie z okazji festiwalu po dziesięcioletniej przerwie. Należy do nurtu ascetycznego: osiągania maksimum efektu przy minimum zaangażowanych środków. Zaczykiewicz używa tylko jednego rekwizytu, krzesła, w warstwie muzycznej wykorzystuje hejnał mariacki do swoistego komentowania sławnego pojedynku Syfona i Miętusa "na miny". Aktor idealnie wczuwa się w język Gombrowicza, mówi nim w sposób naturalny, co więcej - wpisuje w scenariusz monolog Kordiana na Mont Blanc na prawach cytatu, bez krztyny błazeństwa spotykając ze sobą tak odmienne języki: Słowackiego i Gombrowicza. Z innych tradycji wywodzi się spektakl Jolanty Góralczyk, "Medea" [na zdjęciu] wedle Eurypidesa w adaptacji i reżyserii Tomasza Mana. Również oszczędny, ale w porównaniu z "...Podszytym!" niemal rozpasany, bo wykorzystuje się tu zmienne światło, ciemny ekran i teatr cieni, a przede wszystkim niepokojącą muzykę specjalnie skomponowaną przez sławną grupę Karbido. Nie ma tu żadnej prostej ilustracyjności - w warstwie plastycznej spektakl nawiązuje do op-artu, prostych form geometrycznych budowanych światłem. Sygnalizuje to już pierwsza scena, kiedy Medea wkracza na scenę, ciągnąc za sobą smugę światła, malowaną grubą prostą kreskę na podłodze, czytelny znak losu, z którego uwięzi nie sposób się urwać. Jolanta Góralczyk przedstawia pieśń o nieszczęśliwej kobiecie, odtrąconej, poniżonej, doprowadzonej do rozpaczy i depczącej najświętsze prawa moralne. Medea dzieciobójczyni nie jest jednak pokazana jako kobieta potwór, ale jako ofiara buty mężczyzn, władczego Kreona i nadętego Jazona. Artystka kilkoma kreskami różnicuje głosem, mimiką i gestem sześć postaci, wydobywając ich charakterystyczność i swoistość. Jej spektakl wywiera potężne wrażenie, dowodząc wielkiej siły Eurypidesa, cyzelatorskiego rysunku psychologicznego, który w interpretacji Góralczyk budzi prawdziwy zachwyt. Wielkie przedstawienie, którego producent, Wrocławski Teatr Lalek, w ogóle nie eksploatuje. Trudno to zrozumieć. Na koniec piękny jubileusz. 24 listopada minęła 50. rocznica premiery "Wieży malowanej", spektaklu Wojciecha Siemiona w Studenckim Teatrze Satyryków, przedstawienia, które zapoczątkowało współczesny kształt teatru jednego aktora. W tym samym dniu odbywał się finał tegorocznej edycji WROSTJA Z tej okazji Wojciech Siemion otrzymał Złoty Dyplom Nagrody im. Boya od krytyków - przed laty za "Wieżę malowaną" został nagrodzony Boyem jako odnowiciel kultury ludowej - a także przedstawił swoją lekcję czytania poetów dawnych i współczesnych. Trochę miejsca zabrał Słowacki, choćby ze względu na Rok Słowackiego i ostatnią książkę Wojciecha Siemiona z cyklu "Lekcja czytania", którą poświęcił właśnie autorowi "Kordiana". Nie obyło się, oczywiście, bez kilku cytatów ze sławnej "Wieży", przyjętych przez publiczność z prawdziwym entuzjazmem. Po spektaklu artysta podpisywał książeczkę "Teatr Siemion" ku radości autora tego portretu artysty, a Państwa sprawozdawcy.» "A soliści swoje" Tomasz Miłkowski Przegląd nr 294-20.12 16-12-2009 DOLNY ŚLĄSK. WROSTJA W OBJEŹDZIE Uczestnicy zakończonych we wtorek Wrocławskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora rozjechali się po Dolnym Śląsku. W sumie wystąpią w dziewięciu miastach. «W środę utalentowana i piękna aktorka armeńska Mariam Ghazanchian jako szekspirowska Julia walczyła z ograniczającymi ją linami i sznurami na scenie Teatru Norwida w Jeleniej Górze, a wczoraj Bogusław Kierc swój mistrzowski monodram "Mój trup" według Mickiewicza pokazał w Jaworze. Jaki był tegoroczny festiwal? Zacznę od końca. Gdyby studenci prezentujący swoje etiudy we wtorek pokazali je w niedzielę w konkursie, to werdykt byłby inny. Ubiegłoroczny pokaz etiud zachwycił wszystkich, w tegorocznym może nie było aż tylu oryginalnych pomysłów, ale poziom miał wysoki. Uwagę dyrektorów teatrów chciałbym zwrócić na Olę Hamkało w kawałku z "Shirley Valentine" Russella oraz na jeszcze trzy utalentowane dziewczyny (pierwsze dwie być może trochę nadekspresyjne): Paulinę Dziubę, Iwonę Milerską oraz Andżelikę Pytel. Dzień zaczął się od profesorskich popisów Anny Kramarczyk w "Calineczce" i Jolanty Góralczyk w "Medei". Drugą połowę dnia wypełnił Wojciech Siemion, świętujący we Wrocławiu 50-lecie premiery "Wieży malowanej", oraz młodszy mistrz gatunku Janusz Stolarski w autorskim monodramie "Kod", nawiązującym do przygody w Drugim Wrocławskim Studiu, które powstało po rozwiązaniu Teatru Laboratorium. Na deser zostawiłem sobie dzień międzynarodowy, w którym wystąpili aktorzy z Armenii, Mongolii, Rosji, Serbii, Szwecji i USA. Choć nigdy tych spotkań, poza polskim konkursem, nie oceniało żadne jury, to jednak nagrody zawsze były, przyznawane przez różne gremia. Nagrodę publiczności im. Lidii Zamkow i Leszka Herdegena odebrał Wojciech Siemion. Główny dobroczyńca spotkań, marszałek województwa uhonorował czworo aktorów: Wsiewołoda Czubenkę (Rosja), Anthony'ego Nikolcheva (USA), Bartosza Zaczykiewicza i Vjerę Mujovic (Serbia), która dostała też nagrodę dziennikarzy (patronuje jej nasz nieżyjący kolega redakcyjny Tadeusz Burzyński). Sarantuya Sambuu z Mongolii, która prezentowała wspaniale przyjętą przez publiczność "Lady Macbeth" w baśniowym anturażu, wręczyła dyrektorowi artystycznemu spotkań Wiesławowi Gerasowi totemiczną skórę z portretem Dżyngis-chana oraz łukiem i strzałami. Na ten wieczór dyrektor Geras został chanem.» "Dyrektor Geras został chanem" Krzysztof Kucharski Polska Gazeta Wrocławska nr 277 online 26-11-2009 ZOBACZCIE, CZEGO JA NIE ZROZUMIAŁEM Anthony Nikolchev, absolwent Uniwersytetu Wesleyan w Connecticut w USA, mieszka we Wrocławiu już przeszło pół roku. W swoim spektaklu na jednego aktora rzuca rękawicę historii. Lecz czy to dobry pomysł, żeby on nam, świadkom wszystkiego, opowiadał o dramacie ucieczki przed komunizmem? Spektakl „Zobaczcie, czego ja nie zrozumiałem”, wyreżyserowany przez Yoriy Kordonskiy, przedstawia losy zagubionej bułgarskiej rodziny, która nie mogąc znieść komunistycznej ojczyzny, pragnie uciec do innego świata. Przenosząc się podstępem do Konga, odkrywają jednak, że z wyjątkiem kolejnych komplikacji nie zyskali niczego więcej. Tam czują się nie tylko obcy, lecz stają się także samotni i bezdomni. Dostając się do włoskiego obozu dla uchodźców, wciąż żywią nadzieję na możliwość wyjazdu do Ameryki, która wydaje się być jedynym miejscem, gdzie mogliby zacząć wszystko od nowa i spróbować żyć normalnie. W swoim monodramie Nikolchev podchodzi do tematu dość filozoficznie. Pyta widzów, zwraca się do nich ze swoimi wątpliwościami, drąży zagadnienia wolności oraz godności. Przywozi do Wrocławia formę, sterowaną zachodnimi standardami i wyobrażeniami o sztuce. Jego aktorstwo jest bardzo intensywne, wręcz żywiołowe. Co chwilę dokądś biegnie, skacze, wymachuje różnymi przedmiotami. Aktor sięga po symbolizm, przedstawia pewne problemy za pomocą jakby cieni prawdziwych przedmiotów. Metalowa konstrukcja scenografii Gabriela Richardsona sprawia wrażenie ‘niepolskiej’. Spektakl na pewno nie należy do nurtu minimalizmu typowego Wrocławskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora. Wśród całego tego zamieszania Nikolchevowi udaje się jednak zdemaskować i obnażyć pewne mechanizmy systemu komunistycznego. Umiejętnie przedstawia dramat ludzi uwikłanych w jego nieugięte realia i walczących z żywiołem emigracji. Spektakl prezentowany podczas 43. WROSTJI „Zobaczcie, czego ja nie zrozumiałem” scenariusz: Anthony Nikolchev reżyseria: Yurij Kordonskiy scenografia: Gabriel Richardson muzyka: Jack Johnson, Jon Sirlin premiera: 17 kwietnia 2008 czas trwania: 60 minut Joanna Bolechowska Dziennik Teatralny Wrocław 26 listopada 2009 ANIOŁ O CHŁOPSKIM SERCU Wsiewołod Czubenko nie po raz pierwszy gości na polskiej scenie. Jego monodram "Kicia" zjechał już prawie cały świat. Był w Kijowie, Moskwie, Paryżu, Kairze i Hanowerze. W zeszłym roku został nagrodzony przez publiczność we Wrocławiu. Jego kolejny spektakl, "Anioł o imieniu Tedwie", jako pewnik został zaproszony na tegoroczną WROSTJĘ. Wyreżyserowany prze Vładymira Kułagina „Anioł o imieniu Tedwie” powstał na podstawie prozy Soloma Aleichema. Czubenko wciela się w postać anioła, wiejskiego mleczarza o wiecznie żywej duszy. Zaprowadza widzów na pagórki nad miasteczkiem Anatewa i wyjaśnia znaczenie ulic cienkich, szerokich i bagnistych, wyciąga ręce i serce do biednych i bogatych mieszkańców. Jako prosty, rosyjski chłop opowiada różne historie, szukając w nich kwintesencji istnienia. W codziennym życiu zwykłych ludzi, w ich troskach, trudach i radościach, odnajduje sens wszystkiego. Vładymir Kułagin wprowadził aktora w prawie pustą przestrzeń. Na scenie stoi tylko drewniana drabina, służąca za okna, drzwi, wzgórze i dorożkę. Na podłodze rozrzucone leżą soczyste jabłka. Mimo surowej formy spektakl jest aż nader pełny i prawdziwy. Wszystkie wyrwy w ostrych kształtach i szare barwy uzupełnia i kwituje z nawiązką czar Czubenka. On, swą wspaniałą grą aktorską i niezwykle plastyczną twarzą wciąga i zmusza widzów do zaangażowania się w spektakl. Jest zabawny i poważny na przemian. Jako jedyny aktor wciela się w różne osoby i mówi wieloma głosami. Jego samotnej gawędy słucha się z uśmiechem na twarzy i niemym zachwytem. Czubenko jest bezsprzecznie stworzony do monodramu. Spektakl prezentowany podczas 43. WROSTJI „Anioł o imieniu Tedwie” na podstawie prozy Saloma Aleichema scenariusz, rzyseria, scenografia: Vładimir Kułagin premiera: 16 kwietnia 2008 czas trwania: 60 minut Joanna Bolechowska Dziennik Teatralny Wrocław 26 listopada 2009 WROSTJA I JĘZYKOWY ZAWRÓT GŁOWY Z roku na rok Wrocławskie Spotkania Jednego Aktora nabierają wiatru w żagle. Do tej pory pamiętam przytłaczającą atmosferę siedziby PWST na Braniborskiej z zeszłego roku, zimne sale i dobiegający niekiedy zza ścian hałas, utrudniający odbiór spektakli. Przeniesienie się do centrum, do Wrocławskiego Teatru Lalek i Teatru "Capitol", było strzałem w dziesiątkę. Od razu atmosfera zrobiła się taka jak powinna, czyli festiwalowa, między spektaklami spotyka się międzynarodową publiczność, a ściany, w których grane są przedstawienia, nie straszą wspomnieniem PRL-u. Za ten niewątpliwy postęp dziękuję, w imieniu widzów, organizatorom. Niestety nie obyło się też bez złamania widzom serc. Organizatorzy ściągnęli, jak co roku, naprawdę wspaniałe zagraniczne spektakle. Ciekawe, niekonwencjonalne monodramy, z tak odległych miejsc, jak: Mongolia, Serbia, Armenia czy USA. Spektakle w oryginalnych, nieznanych publiczności językach. No właśnie. Jak się domyślam, względy budżetowe zadecydowały o wycofaniu się z zeszłorocznego, doskonałego pomysłu z projekcjami tłumaczeń wszystkich przedstawień na język polski. W związku z tym polski widz miał dość ograniczoną percepcję większości zagranicznych spektakli. Mariam Gazanchian z Armenii odgrywała monologi Szekspirowskiej Julii w swoim monodramie "Julia". Na szczęście, "Romeo i Julia" to bardzo uniwersalna opowieść, więc tutaj totalna nieznajomość języka jeszcze tak bardzo nie przeszkadzała. Spektakl był niezwykle ciekawy inscenizacyjnie - Julia zawieszona była na sznurkach, poruszała się, niczym marionetka, przebrana w kostium ni to giermka, ni to błazna, ni to arlekina, była zupełnie "odjuliowiona". Cyrkowa atmosfera, Julia - giermek-marionetka - wszystko to odsłaniało teatralność tekstu Szekspira i jednocześnie dało się interpretować w nieskończoność. Julia uwiązana, Julia sterowana, Julia nieprawdziwa i nierzeczywista, Julia jako uniwersalny znak teatralny, Julia próbująca uwolnić się z więzów. Nawet przy zupełnym nierozumieniu tekstu, oglądanie tego monodramu miało sens. Nieco trudniej było w przypadku Vjery Mujovic w spektaklu "Opowieść o Sonieczce" na podstawie tekstu Mariny Cwietajewej. Spektakl jest historią Sonieczki Holiday, aktorki Drugiego Studia MCHAT-u, nieszczęśliwie zakochanej w aktorze i reżyserze Juriku Zawadzkim. To sentymentalny zapis ostatniej godziny jej życia, zanim wypija truciznę. Mujovic mówi trochę po serbsku, trochę po rosyjsku, nieznający tych języków widz rozumie piąte przez dziesiąte, ale z grubsza wie, że jest o miłości, przyjaźni, śmierci i cierpieniu. Nieskalana piękność Mujovic, bliskość i dosłowność scenografii, rosyjskie dźwięki w tle i uniwersalny język uczuć i emocji sprawiają, że mimo bariery językowej, godzina z Sonieczką Holiday się nie dłuży. Prawdziwą porażką dla nieznającego języka rosyjskiego teatromana był natomiast spektakl "Anioł o imieniu Tewje" zagrany przez Wsiewołoda Czubenkę. Tylko instynkt mógł podpowiadać, że być może to, co właśnie oglądam, jest warte oglądania. Instynkt, a także ciekawa scenografia z olbrzymim krzesłem i cudowna potoczystość mowy aktora, jego niesamowite umiejętności odgrywania kilkunastu dialogów, kreowania galerii coraz to innych postaci. Ze skąpych opisów w programie można się dowiedzieć, że to historia pewnego żydowskiego mleczarza. Z gromkich śmiechów znającej język rosyjski publiczności - że cała jej moc zasadza się na zwartym, iskrzącym humorem tekście. Straty poniesione w wyniku braku polskich napisów są nie do odżałowania. Apeluję do organizatorów WROSTJI - powróćcie w przyszłym roku do idei tłumaczenia spektakli! Choćby oznaczało to, że każdy mieszkaniec Wrocławia ma się zrzucić po złotówce na projektory. Jolanta Nabiałek Teatralia Wrocław 27 listopada 2009 |
|
![]() |
© content WROSTJA | Popraw stronę |